Jechałem sobie samochodem i słuchałem relacji na żywo z pałacu prezydenckiego, właśnie wymieniano ministra obrony narodowej. Nie to, żeby fascynowały mnie takie relacje, wręcz przeciwnie, ale tak to czasem jest, że jadąc zamyślasz się i mimowolnie słuchasz tego, co akurat leci w radiu. I kiedy słuchałem kolejnych fanfar, wymieniania nazwisk przybyłych gości i stukotu obcasów pomyślałem sobie, że ktoś ukradł harcerstwo.
Zaraz, zaraz, spore uproszczenie. Kto, komu, kiedy i dlaczego akurat wtedy to mi się skojarzyło? Po kolei.
Baden-Powell był dziadkiem. Nie dziadkiem w sensie „człowiekiem posiadającym wnuki”, tylko dziadkiem w sensie osobą pełną „dziadkowości”. A co to jest dziadkowość, każdy, kto ma lub miał dziadka, chyba wie. Dziadek jest nam zawsze bliższy niż rodzice, przynajmniej w pewnych sprawach. Dziadek bardziej rozumie tajemne kryjówki w krzakach, dziadek zna dużo niesamowitych historii i jest bardziej pobłażliwy. Dziadek po prostu stoi pomiędzy światem dzieci, a światem dorosłych. I Baden Powell taki musiał być. Nie wiem o tym z książek, po prostu jestem tego pewien patrząc na jego zdjęcia, na krótkie urywki filmów z nim, czy ruch który stworzył.
BP stworzył organizację dla dzieci. I w tym świecie – w świecie dzieci miała ona istnieć. W świecie pełnym zabaw, leśnych przygód i kryjówek w krzakach. W świecie w którym nie ma krawatów, sztywnych przemówień i przelanej krwi. I skauting dlatego zyskał taką popularność. To nie była organizacja dorosłych, do której dzieci mają wstęp. To była organizacja dzieci w której dorośli – ci którzy potrafią – będą mogli przebywać. Ale na dziecięcych zasadach. Nie siedzimy w ławkach, tylko ganiamy po lesie, możemy siadać bezkarnie na ziemi i chodzić po drzewach, uczymy się rozmawiając i robiąc różne rzeczy, a nie czytając nudne podręczniki. Pływamy tratwą jak Tomek Sawyer i Huck Finn i bawimy się w Indian. Kto się nie zgadza nie ma wstępu.
Ale harcerstwo zaczęło powoli być wykradane przez świat dorosłych. I trudno szukać winnych. Najpierw walka o niepodległość, później walka o wolność podczas drugiej wojny światowej. Nie było czasu na zabawę, dzieci, jak na każdej wojnie musiały brutalnie wkroczyć w dorosłość. Nosiły butelki z benzyną, wykonywały akcje, które zupełnie nie przystawały do świata dzieci. Ginęły jak dorośli. Później pojawiły się inne czynniki. Dobre czy złe – nie czas tu oceniać. Jedni walczyli o równość, braterstwo i internacjonalizm, inni walczyli o Polskę, wolność i niezależność od komuny. Niezależnie od tego harcerstwo coraz bardziej wkraczało w świat dorosłych. Dorośli, którzy zostali do niego wpuszczeni warunkowo i na jasnych zasadach zapomnieli zupełnie, że to nie miał być ich świat. I tak krok po kroku ukradli harcerstwo dzieciom. Bo jak inaczej to nazwać? Kiedy widzę przemówienia, gości, kwiaty, długie apele (na których dzieci ZAWSZE się nudzą), panów radnych i panie radne, marsze wojskowe, kiedy widzę godzinne stanie pod pomnikami, przydługie opowieści o Tym Co Było (i dlaczego to było lepsze), kiedy wreszcie widzę panie w garsonkach i panów w garniturach i krawatach, to zupełnie nie widzę kolorowego i pełnego świata przygód – świata dzieci. I myślę sobie – to nie fair, że ktoś im ukradł harcerstwo.
I chyba czas je oddać. Tak jak oddaje się zagrabione kamienice, czy zakłady. Przywróćmy harcerstwu dziecięcą przygodę. Leśny klimat zamiast sal gimnastycznych, dźwięk gitary i piosenki, które dzieci chcą śpiewać zamiast nadętych marszów i piosenek z lat młodości kadry (kto je w ogóle pamięta??). Harcerski krąg i wesołe harce zamiast długich apeli „tylko mi się nie śmiej tutaj”. Kadrę w mundurach i chustach siedzącą razem w kręgu zamiast sztywnych panów w krawatach, na krzesełkach. Czasami mam wrażenie, że instruktorzy zapomnieli zupełnie że harcerstwo nie jest dla nich.
Oddajmy harcerstwo dzieciom.